Trzy lata temu po raz pierwszy wpadliśmy na pomysł RoadTripa przez kultową Route66 w zabytkowym Mustangu. Wtedy jeszcze nie mieliśmy ani samochodu ani konkretnego planu, ale bardzo chcieliśmy to zrobić.
Po dwóch latach Paweł kupił swojego wymarzonego Mustanga (pełną historię i specyfikację tego auta znajdziecie TUTAJ) i ponownie powrócił temat wyprawy. Na początku nieśmiało, ponieważ silnik wymagał generalnego remontu, ale gdy prace postępowały marzenie stawało się co raz bardziej realne. Dodatkowo w międzyczasie nasz kolega Kamil zaczął budować replikę AC Cobry ’65 i jak się okazało jemu też po głowie chodził pomysł przejazdu przez „Matkę dróg”.
Pod koniec 2017 roku zapadła decyzja – Jedziemy na przełomie kwietnia i maja 2018 roku!
Był jednak nadal jeden mały problem – nie mieliśmy gotowych samochodów. Kamila Cobra była świeżo po pierwszym odpaleniu.
A Pawła Mustang miał przejechane równo 0 mil po generalnym remoncie silnika.
Ale nadal mieliśmy 5 miesięcy. W tym czasie Paweł dotarł silnik (przejechał ok. 500 mil) a Kamil dokończył składać Cobre – przed wyjazdem na RoadTripa miał przejechane równo 0 mil.
Aha, do eskapady dołączył również Doug ze swoim Fastbackiem ’67, którego ma od 2003 roku. Doug to jeden z najlepszych mechaników jakich znamy. Typowy amerykański garażowiec, który od dzieciństwa majstruje przy samochodach (w wieku 16-stu lat włożył do garbusa 7-mio litrowy silnik – z przodu). Decyzję o wyjeździe podjął miesiąc przed wyjazdem i… wyjął silnik. Żeby go dobrze uszczelnić, założyć wspomaganie kierownicy i generalnie przygotować do wyjazdu. Niestety nie zdążył ruszyć w trasę do Chicago gdzie zaczyna się Route 66, ponieważ walczył z tylnym uszczelniaczem. Opanował go dopiero w czwartek o 24 a następnego dnia o 10 rano ruszył w trasę z St. Louis!
Generalnie cały wyjazd u każdego stał pod dużym znakiem zapytania, ale wystartowaliśmy.
Paweł z Kamilem odebrali mnie z lotniska w Chicago we wtorek o 24. Mieli na mnie czekać przy odbiorze bagażu, ale Cobra w odległości 30 minut od lotniska zgubiła pasek…. Mustang sholował ją do najbliższego Auto Zone i chłopaki na szybko założyli nowy – to była pierwsza nauczka, że trzeba dobrze dokręcać śrubki!

Przenocowaliśmy w okolicy lotniska O’Hare i ruszyliśmy na początek historycznej Route 66, która zaczyna się w centrum Chicago.
Chicago jak Chicago – dużo świateł, korki, sprzęgło, gaz, hamulec, sprzęgło, gaz hamulec i tak w kółko. Dużo ciekawiej zaczęło się robić za miastem. Wtedy po raz pierwszy mogliśmy poczuć klimat „Matki dróg”. Jechaliśmy tylko oryginalną trasą, na której nadal można trafić na stare warsztaty, bary, stacje paliw itp. Szczerze mówiąc to zabawne jak wyglądają te warsztaty. Właściciele tylko czekają aż ktoś podjedzie zrobić sobie zdjęci przy ich budynku. Przynoszą różne pamiątki oraz wizytówki i zaczynają opowiadać swoją historię. Następnie zabierają Cię do garażu gdzie ewidentnie NIC się nie dzieję. Pokazują projekty, na którymi pracują 7 lat i nadal nie są nawet blisko. Ale są z nich bardzo dumni.
Po raz kolejny gdy się zciemniło Cobra zaczęła pokazywać swoje humorki. Kolejna śrubka nie była dobrze dokręcona przez co zaczęła się trochę grzać. Na szczęście zatrzymaliśmy się przy Auto Zonie i sprawnie naprawiliśmy usterkę.
I to by było na tyle jeśli chodzi o problemy z Cobrą już do końca wyjazdu. Dwie małe usterki. 0 mil przejechanych złożeniu od podstaw. Szacun dla Kamila!
Przed północą dojechaliśmy do St. Louis gdzie na co dzień mieszkają chłopaki. Następnego dnia sprawdziliśmy czy wszystko ok z Mustangiem oraz Cobrą i pojechaliśmy do Douga pomóc mu założyć Rear Main Seal. Tak jak wcześniej napisałem – wieczorem Mustang był gotowy do wyjazdu.
Zaczęliśmy od pamiątkowego zdjęcia pod łukiem – najbardziej rozpoznawalnym punktem St. Louis i ruszyliśmy na południe!
Trasa nadal była bardzo ciekawa, ale najwięcej czasu spędziliśmy na starym klimatycznym moście. Tam też trafiliśmy na pierwszy znak Route66 namalowany na drodze. Przed wyjazdem byliśmy pewni, że takich znaków jest znacznie więcej (co wskazywał Google Grafika), ale co ciekawe następny znalezlismy dopiero na granicy Arizony z Kalifornią.
Na wieczór dojechaliśmy do siostry żony Douga w Springfield gdzie cały wieczór spędziliśmy przy samochodach.
Kolejnym punktem do zobaczenia na naszej Check liście było muzeum Route66 w okolicy Springfield. Niestety dojechaliśmy zbyt wcześnie i nie udało nam się wejść do środka. Co nie zmienia faktu że cyknęliśmy sobie pamiątkową fotkę ????
Później gnaliśmy głownie autostradami, żeby więcej czasu spędzić w Kalifonii. Oczywiście nadal pozostawaliśmy na trasie Route66 co raz zjeżdżając do okolicznych miasteczek, w których znajdowała się większość atrakcji z naszej listy.
Warty odnotowania jest fakt, że Route66 na przestrzeni lat się zmieniała. Była jedna główna trasa a gdy w okolicy powstawało nowe miasteczko to dobudowywano „odnogę”. Tak więc jadąc współczesną autostradą nadal pozostawaliśmy na głównej trasie „Matki dróg”.
Dzień zakończyliśmy w Nowym Meksyku.
Kolejnego dnia ruszyliśmy w stronę Grand Canyonu. Mimo, że Route66 go nie przecina to nie mogliśmy go odpuścić i dołożyliśmy kilka mil do naszej wyprawy. Po drodze mieliśmy jednak do zobaczenia inny Park Krajobrazowy, który wywarł na nas równie duże wrażenie. Petrified Forest National Park to jedyny Park Krajobrazowy, który znajduje się na Route66.
Kolejnego dnia ruszyliśmy zobaczyć z jeden z cudów natury a następnie podjechaliśmy do klimatycznego miasteczka Sedona.
Następnego dnia przecięliśmy Arizonę i zawitaliśmy do Kalifornii. W tym momencie każdy z nas zaczął zachwycać się przyrodą Ameryki Północnej. Niesamowite wrażenie robił zmieniający się krajobraz. Pustynia, zieleń, góry, pustynia, zieleń, góry. Jednego dnia nie mogliśmy odżałować braku klimatyzacji, drugiego docenialiśmy działające grzanie. Dodatkowo w górach złapał nas deszcz (a raczej grad), ale to nie zatrzymało Kamila i jego Cobry. Miałem to szczęście, że akurat wtedy wsiadłem mu potowarzyszyć… Deszcz w Cobrze miałem odhaczony…
Dalej jechaliśmy przez przełęcze, pustynie mniejsze i większe miasteczka w kierunku LA.
Gdy dojechaliśmy do Los Angeles trafiliśmy na największe korki. W odległości 30 minut od Santa Monica, gdzie kończy się historyczna Route66, Dougowi przestał działać wiatrak i jego Mustang momentalnie się zagrzał. To oczywiście nas nie powstrzymało. Szybka diagnoza i już wiedzieliśmy, że wiatrak sam w sobie działa a winny jest moduł sterujący. Nie pozostało nic innego jak podpiąć go na krótko i ruszyć dalej.
Po zachodzie słońca zameldowaliśmy się na mecie.
2500 mil z Chicago do Los Angeles historyczną Route66 w dwóch 50-cio letnich Mustangach i świeżo zbudowanej Cobrze.